Raczej typowy film wojenny. Pol filmu schodzi na sceny walki, ktore sa bardzo dobre, ale nie powalajace. W znany wczesniej sposob zostaly ukazane zwiazki miedzy zolenirzami, ich zycie gdy nie walcza itp. Jedno z odchylen od schematycznego obrazu wojennego, pokazane jest w temacie szyfrantow czyli Indian. W zwiaku z ich pojawieniem sie, laczymy tez nowe, dosyc ciekawe w takich realiach, relacje miedzy Amerykaninami a ich rdzennymi przodkami. Jak zwykle pokazane sa skrajne postawy, od przyjacielskich, az do tych najbardziej nienawistnych. Mimo wszystko z biegiem akcji wszystkie postawy wyrownuja sie do tych przyjacielskich, ewentualnie obojetnych z duza doza szacunku. Poza tym kolejna rzecza, ktora wyroznia ten film, jest fakt iz glowny bohater, nie jest tak slodki, doskonaly i schematyczny. Ma jak to zwykle bywa, swoje wczesniejsze, bolesne przezycia, ale jest bohaterem wyrozniajcym sie. Zmienia sie razem z akcja, glownie w temacie relacji miedzy nim a szyfrantem, ktorego ma ochraniac. Z czasem, mimo poczatkowego uczucia chlodu i obojetnosci, miedzy glownymi bohaterami pojawia sie jednak nic przyjazni, ktora wzbogaca Joe' ego o jeszcze wieksza glebie i rozwija w nim wewnetrzne piekno.
Nie mam nic do zarzucenia temu filmowi. Dobrze zagrany i wyrezyserowany, ciekawy, wciagajacy, ale jednak nie rzucajacy na kolana. Czegos mimo wszystko w nim zabraklo. Czego? Nie wiem. Chyba jakiejs iskry.